Król Tatr w dwóch odsłonach

 
Król Tatr - Gerlach, 2655 m n.p.m. najwyższy szczyt Słowacji. 

Udało mi się stanąć na jego szczycie dwa razy. Pierwszy wchodząc Żlebem Karczmarza w czerwcu (były jeszcze warunki zimowe). Drugi raz stanąłem na szczycie 29 sierpnia, tym razem osiągając go idąc piękną granią od Polskiego Grzebienia, tzw. ,,Martinówką''.  

Ale po kolei...

Czerwiec - Żleb Karczmarza 

Wraz z Łukaszem, Marcinem, Tomkiem oraz Kubą, czyli kolegami z studenckiego klubu wysokogórskiego (SAKWA) wsiedliśmy w autko i w Tatry. Wyjechaliśmy z Krakowa wieczorem, żeby w Żleb Karczmarza wejść jeszcze w nocy. Robi się tak ze względów bezpieczeństwa, aby uniknąć spadających kamieni oraz aby przejść go zanim słońce zmiękczy zmrożony i twardy po nocy śnieg. 

Szczęśliwie dojechaliśmy do Tatrzańskiej Polanki, przepakowaliśmy się i heja do Śląskiego domu, moim skromnym zdaniem, najbrzydszego schroniska w Tatrach. Drugi na liście obiekt po Łomnickim obserwatorium, gdzie trzeba kiedyś przyjść z dynamitem. W wyżej wymienionym schronisku zatrzymaliśmy się na chwilę, korzystając z zawsze otwartych drzwi do bufetu. Po krótkim popasiku ruszyliśmy szlakiem w stronę Polskiego Grzebienia. Na wysokości Długiego Stawu Wielickiego odbiliśmy w lewo, założyliśmy uprzęże, raki i kaski. Wzięliśmy czekany w dłoń i wbiliśmy się w żleb. Przy świetle czołówek pokonaliśmy rozległy stożek piargowy, który zasypuje Długi Staw Wielicki. Sam żleb na początku jest dość szeroki, oraz nie zbyt stromy. 

Wchodzimy w żleb! 

Szliśmy dalej i wyżej w stronę progu, który miał być najtrudniejszym elementem wycieczki. Sporo się naczytaliśmy, o jego trudności, kruchości i wysokości, co relacja czy przewodnik próg był przedstawiany inaczej. Urósł w naszych wyobrażeniach do rozmiarów trudnej do zdobycia skały, gdzie koniecznie będzie trzeba się związać, założyć przeloty oraz stracić na ten kawałek granitu sporo czasu. To co zastaliśmy, okazało się kilkakrotnie mniejsze oraz nie sprawiło nam żadnych trudności technicznych. Być może próg był mocno przysypany śniegiem, co bardzo ułatwiło nam zadanie. 

Marcin jeszcze przed progiem, ja u góry już za :). Nie miał więcej niż 3 m. 

Dalej droga robiła się coraz bardziej stroma, węższa, bardziej widokowa, jednym słowem alpejska. W najstromszym miejscu żleb ma ponoć 60 stopni. Korzystając z zbetonowanego śniegu zapier... szybko szliśmy do góry w promieniach wschodzącego słońca niczym Ueli Steck. 

 

Na końcu musieliśmy przejść przez niewielki nawis i żleb już za nami. Na grani, którą dalej szliśmy panowały warunki bardziej letnie, zdjęliśmy więc raki i podziwiając niesamowite widoki ruszyliśmy w stronę szczytu.

Wspaniałe widoki przy genialnej pogodzie

Po drodze musieliśmy jednak wykonać zjazd, założyć znów raki i wdrapać się ostatnie kilka metrów na szczyt, który zdobyliśmy około 8 rano. Byliśmy na górze pierwszym zespołem, lecz po niedługim czasie zaczęło schodzić się dość sporo ludzi, większość z przewodnikiem. 

SAKWA na szczycie! 

Mieliśmy niesamowitą pogodę, pełne słońce i brak wiatru. Przez te sprzyjające warunki spędziliśmy na szczycie bardzo dużo czasu, jak się później okazało, za dużo. Nastąpiło pewne rozprężenie w zespole :). Wymęczyło nas słońce, spaliło i wyssało resztki sił, nikt nie spodziewał się zagrożenia z tej strony...

Wpis do książki musi być :)

Po ok 4 godzinach nic nie robienia ruszyliśmy na dół, no, niektórzy zjeżdżali inni zbiegali, pozostali schodzili.

Dupozjazd - szybko, sprawnie i wygodnie, polecam...

Odwodnienie i nadmierne nasłonecznienie dało nam w tyłek tego dnia. Nasz stan po zejściu bardzo dobrze przedstawia poniższe zdjęcie, które zostało zrobione przy Batyżowieckim Stawie.

zgon zaliczony... 

Trochę odpoczęliśmy, pomarudziliśmy i ruszyliśmy w stronę Tatrzańskiej Polanki. Aby schodzić od  Śląskiego domu trzeba mieć mocną psychę. Co chwile mijali nas rozpędzeni rowerzyści lub samochody, którzy znajdowali się na dole po 5 minutach, podczas gdy przed nami była wciąż godzina drałowania asfaltem... Koniec końców szczęśliwie, cali i zdrowi wróciliśmy do Krakowa.

Filmik z wyjścia znajdziecie tutaj.

  

Sierpień - Martinówka 

Tym razem tylko z Marcinem i Tomkiem (Łukasz siedzi w Ameryce Południowej a Kuba w Dolomitach) korzystając z zapowiadanego okna pogodowego ruszyliśmy znów do Tatrzańskiej Polanki. Po czterech dniach deszczu prognozy zapowiadały lampę oraz brak wiatru, grzechem byłoby więc siedzieć w domu. 

Jak poprzednim razem zaparkowaliśmy samochód i o 1 w nocy ruszyliśmy do Śląskiego domu, gdzie chwilę się zdrzemnęliśmy i coś przekąsiliśmy. Następnie na Polski Grzebień, gdzie zaczynała się właściwa droga. Na przełęczy byliśmy chwilę po 5. Tęsknie spoglądając w stronę powoli jaśniejącego na wschodzie nieba (piździwa była niesamowita) ruszyliśmy na Wielicki Szczyt. Wschód słońca zastał nas gdy robiliśmy jedyny tego dnia zjazd, z Wielickiego Szczytu właśnie. 10 m eksponowanej III w dół, przy zgrabiałych z zimna palcach to dla nas za dużo. Przynajmniej lina się do czegoś przydała :). 

Szliśmy dalej granią rozkoszując się wspaniałymi widokami oraz ciepłem padających na nas promieni sierpniowego słońca.

Wycieczkę dość znacznie utrudniał lodo-szron, który pokrywał zacienione połacie skał. Ręce od niego marzły, buty się ślizgały, ogólnie to gdy trzeba było wejść do cienia stawało się trochę niebezpiecznie. Kolejna oznaka mijającego lata i szybko nadchodzącej w górach jesieni.

 

Oczywiście, zamiast iść ładnie jak Cywiński w przewodniku przykazał, musieliśmy zgubić ścieżkę i wepchać się w trójkowy teren z niezłą ekspozycją. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni :)

Tomek z Marcinem hardo łoją w eksponowanym terenie.
Skalne okno
Jak Marcin wyczai okno pogodowe, to musi być super!
Wrak samolotu, który rozbił się w 1944 r. na stokach Zadniego Gerlachu. 
Na szczycie po raz drugi :) 

U góry zastały nas tłumy Słowaków, którzy tego dnia obchodzili swoje narodowe święto. Były więc kolejki do fotografii przy krzyżu, flagi narodowe, mocniejsze trunki z piersiówki itp. itd. Po godzinie "opierdzielingu" na szczycie ruszyliśmy w dół. Tym razem zdecydowaliśmy się schodzić Wielickim Żlebem. Nie wiem czy to zmęczenie, czy ta droga rzeczywiście była taka monotonna, ale wydawało mi się, że schodziliśmy tydzień.

Na Wielickiej Próbie

Zmęczeni, niewyspani ale zadowoleni szczęśliwie zeszliśmy z Króla Tatr. Jeśli chodzi o Martinówkę, to jest to droga godna polecenia. Granit dobrej jakości, w miarę oczywisty przebieg, niezła ekspozycja oraz niesamowite widoki. Polecam :D!

Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus