Pico de Oriazaba 5636 m - zdobywając dach Meksyku.

Długo nie było wiadomo czy porwiemy się na tą górę. Był to główny cel podczas naszej podróży po Meksyku, ale los nam nie sprzyjał. Pomimo wcześniejszej świetnej aklimatyzacji na dwóch 4 tysięcznikach i 5 tysięczniku Iztacchiuatl oraz ponad półtora miesiąca adaptacji do meksykańskiej flory bakteryjnej dopadły nas problemy żołądkowe. Na domiar złego prognozy były bardzo pesymistycznie, codziennie duży opad śniegu i silny wiatr. 

Pico de Orizaba górujące nad miasteczkiem Tlachichuca.

Ruszamy jednak do miasteczka Tlachichuca, które znajduje się u stóp góry Chitlaltepetl. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, gdy widzimy piękne Pico de Orizaba własnymi oczyma decydujemy się spróbować. Góra prezentuje się cudownie. Cała biała od świeżego śniegu dominuje nad okolicą i zachwyca, przyciąga, przeraża... 

Lokujemy się w Servimonti. Agencja zapewnia nocleg, wyżywienie, wypożyczenie sprzętu oraz transport samochodem 4x4 do schroniska Piedre Grande, które leży na nie bagatela 4260 m. Oczywiście targujemy się na najtańszą opcję, rezygnujemy z posiłków i śpimy w namiocie. Jak się później okazuje i tak sporo przepłaciliśmy. Usługi Servimonti są bardzo dobre, ale konkurencja jest nawet połowę tańsza. 

W drodze do base campu. 

W każdym razie musimy być gotowi na następny dzień, o 11 ruszamy w górę. Robimy zakupy, jemy, odpoczywamy, szykujemy sprzęt. Od grupy Amerykanów, którym nie udało się zdobyć szczytu dostajemy zapas batonów proteinowych, dzięki! Wieczorem załapujemy się na partyjkę pokera z nimi. Kasia świetnie sobie radzi i nawet trochę ich ogrywa :). Na zewnątrz szaleje porządna burza, śniegu na górze z pewnością przybywa. 

Następnego dnia pakujemy się do wielkiego jeepa i ruszamy. Droga z początku jest bardzo dobra, później pojawia się coraz więcej wybojów, kamieni, korzeni, kolein, w końcu wygląda to jak jazda górskim szlakiem dla pieszych. Silnik wyje ale kierowca i wielkie opony radzą sobie świetnie z podjazdem, ok 15 meldujemy się przy schronisku Piedre Grande. Ludzi jest tam mnóstwo, obecnie odbywa się tam szkolenie wysokogórskie dla Meksykanów. Budynek jest pełny a dookoła rozbitych jest sporo namiotów.

Schronisko Piedre Grande 
Widok na szczyt z naszego base campu.

My również stawiamy nasz mały domek, jemy i szykujemy się na jutro. Prognozy są bardzo dobre, decydujemy się od razu zaatakować szczyt. Aklimatyzację mamy świetną, przed Pico zdobyliśmy dwa 4 tysięczniki: Cofre de Perote i La Malinche oraz Iztacchiuatl (5220m).  Pakujemy plecaki, nastawiamy budzik na 2:00 i zaszywamy się w śpiwory.

Dryń, dryń! Bez słowa skargi wychodzimy z ciepłych kokonów i szykujemy się do wyjścia. Szybkie, ale porządne śniadanie, ostatnie sprawdzenie szpeju i chwilkę po 3 ruszamy. Przed nami widzimy sporo świecących czołówek, tego dnia nie tylko my idziemy na szczyt. Grupy z przewodnikiem wyszły bardzo wcześnie, ok 1 w nocy. Powoli ale jednostajnym tempem przemy do góry. Idzie nam się zadziwiająco dobrze, szybko zdobywamy wysokość. Wschód Słońca zastaje nas na lodowcu.

Wschód Słońca na ok 5000 m. 
Do góry, wciąż do góry...

Tam też doganiamy większość wspinaczy, którzy wyruszyli przed nami. Widoki i nastroje są wspaniałe! Ogromna przestrzeń, wschodzące słońce, coś pięknego. Niestety zaczynam czuć wysokość, muszę zwolnić tempo. 20 kroków, 10 głębokich wdechów, 20 kroków, 10 wdechów i tak dalej. Kasia czuje się wyśmienicie, bardzo szybko idzie do góry.

Wysokość daje się każdemu we znaki.
Ale nie odpuszczamy, warunki sprzyjają, szczyt jest nasz!

Po 9 meldujemy się na szczycie! Pogoda jest wyśmienita, bardzo słaby wiatr, świetna widoczność. U góry spotykamy innych wspinaczy, rozmawiamy, robimy zdjęcia. Widać na prawdę spory kawał Meksyku! Nasza radość jest przeogromna, zdobyliśmy 5636 m! Dla Kasi to najwyższy szczyt w życiu. Dominik był wcześniej na Nevado Sajma (6542 m), o wyjściu przeczytacie tutaj.

Hura, Pico de Orizaba zdobyte!
Krzyż na szczycie, a za nim morze chmur i bezkresny Meksyk.

Ok 10 rozpoczynamy zejście. Pogoda zaczyna się trochę psuć, przychodzi sporo chmur. Zmęczenie mocno dopada Kasię podczas drogi na dół. Na szczęście bardzo szczęśliwi, cali i zdrowi przed 14 schodzimy do base campu. Tam wsuwamy świetny obiadek zwycięstwa i zaszywamy się w namiocie na zasłużoną drzemkę. 

Teraz czas na dół... Droga długa ale damy radę.

Droga na szczyt nie jest wymagająca. Szlak jest dobrze widoczny, na lodowcu widziałem tylko jedną szczelinę o szerokości 10 cm. Zdecydowanie największą trudnością jest tu wysokość oraz możliwość szybkiego załamania pogody. Przed zdobyciem szczytu konieczna jest wcześniejsza aklimatyzacja. Wraz z nami szczyt zdobywała 3 Amerykanów. Kondycyjnie byli świetnie przygotowani, przewodnik z Denali, dziewczyna sponsorowana przez La Sportivę wraz z chłopakiem. Z góry chcieli zjechać na nartach, mieli świetny, ultralekki sprzęt z najwyższej półki. Na Pico de Orizaba ruszyli bez wcześniejszej aklimatyzacji, przylecieli do Meksyku, przyjechali do wioski Tlachichuca, tam spali poniżej 3000 m. Kolejnego dnia do schroniska Piedra Grande i kilka godzin snu na 4260m. Następnego dnia ruszyli na szczyt. Na początku bardzo nas wyprzedzili, dogoniliśmy ich w okolicach lodowca. Gdy schodziliśmy na dół, minęliśmy ich sporo przed szczytem. Bardzo wolno poruszali się do góry, wręcz żółwim tempem. Joel, jeden z nich wyglądał bardzo źle. Mimo wszystko parli na szczyt. Później bardzo długo nie wracali do bazy, sporo osób zaczynało się o nich martwić. Przyszli przed 20 i od razu zamówili transport na dół. Joela złapała mocna choroba wysokościowa, wyglądał tragicznie. Musieli zostawić swój sprzęt narciarski na lodowcu aby szybciej zejść na dół. Na szczęście cała sprawa skończyła się szczęśliwie. Trzeba jednak pamiętać, że wysokość to nie przelewki i nawet jak jesteśmy w świetnej kondycji fizycznej to nasz organizm potrzebuje czasu aby przystosować się do warunków obniżonego ciśnienia i mniejszej zawartości tlenu w powietrzu. 

Nasz wysłużony namiot pod Orizabą.
4x4, którym dostaliśmy się do base campu.

My zdecydowaliśmy się zostać w górach jeszcze jeden dzień dłużej. Rozkoszowaliśmy się pięknymi widokami, rozmawialiśmy z ludźmi i po prostu byliśmy szczęśliwi. Kolejnego dnia ruszyliśmy na dół aby dalej stawiać czoła naszej podróżniczej przygodzie po Meksyku. Kolejny cel - Oaxaca!

 

Pico de Orizaba - Citlaltepetl, 5636 m, garść informacji praktycznych:

Czas potrzebny na zdobycie:
-2 dni z wcześniejszą aklimatyzacją.
-3 - 4 dni bez wcześniej aklimatyzacji.

Potrzebny sprzęt:
-Raki, czekan i umiejętność posługiwania się nimi.
-Ciepłe ubrania, możemy spodziewać się -10 czy nawet odczuwalnej temperatury -20 stopni na szczycie.
-Jedzenie i woda. Kilkaset metrów od schroniska jest małe źródełko, ale podobno nie zawsze ono działa. My piliśmy z niego wodę i nie mieliśmy żadnych problemów.
-Śpiwór, mata, kuchenka, gaz. Schronisko jest bez wygód, śpi się na zwyczajnych drewnianych, dużych pryczach, po kilka osób na jednej. 
-Ubezpieczenie górskie!!! Działające za granicą do wysokości 6000 m (np. Alpenverein, czy PZU Bezpieczny Powrót).

Większość sprzętu można wypożyczyć we wiosce Tlachichuca. Znajdą się nawet buty wysokogórskie, ciepłe ubrania czy śpiwory. Jednak jak to z jakością pożyczanego sprzętu bywa, często pozostawia ona sporo do życzenia. 

Orientacyjne koszty (5 pesos to ok 1 zł):
-Transport 4x4 do schroniska Piedre Grande i z powrotem: 400 - 800 pesos/os, w zależności na jaką firmę trafimy i od naszych zdolności targowania się.
-Chatka Piedra Grande jest darmowa, każdy może spać tam bez opłat!
-Nocleg w Tlachichuca: od 150 pesos/os w dormitorium.
-Wypożyczenie sprzętu: raki + czekan: ok 400 pesos na całe wyjście/os.
-Żywność jest w Meksyku tańsza niż w Polsce. Jednak we wiosce nie mamy dużego wyboru produktów. Zakupy na szczyt lepiej zorganizować w większym mieście np. Puebli czy Ciudiad de Mexico. 

Posiadamy kontakt do przewodników z porządnej i taniej agencji. Mogą zorganizować również sam dojazd do schroniska. Gdyby ktoś z was wybierał się na Pico to piszcie śmiało :). 

Przydatne strony: 
-summitpost
-mountain forecast

Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus