Konie po kirgisku

Przyjechaliśmy z Narynia do Tash Bashat. Była to typowa wioska na końcu świata, gdzie dociera ostatnia dziurawa droga i za którą znajdują się już tylko góry.

Mieliśmy do zagospodarowania ostatnie trzy dni w Kirgistanie. Na typowych atrakcjach turystycznych bardzo się zawiedliśmy, więc przyjechaliśmy tam z postanowieniem wypożyczenia koni i ruszenia z nimi w góry. Przyszła nam do głowy myśl, żeby tym razem pojechać samodzielnie i nie brać ze sobą przewodnika, ani opiekuna od koni.

Tylko my, nasze rumaki i góry!

Pojawił się tylko jeden problem. Kto wypożyczy nam konie? Zaufa, że ich nie zarżniemy, nie zgubimy i nie zagłodzimy?

Zaczęliśmy chodzić po wiosce i pytać. Po drodze spotkaliśmy dwóch jeźdźców - widok w Kirgistanie powszechny. Pierwszy z nich kręcił nosem, drugi się nie zgodził.

- Konie? Nie ma problemu. No ale tylko z przewodnikiem!

Nie zniechęceni, wybraliśmy się pod lokal wyborczy - tego dnia odbywało się w całym kraju głosowanie. Wybory to znakomity pretekst, żeby spotkać się, porozmawiać i napić się. Wśród napotkanych przed lokalem Kirgizów rozpuściliśmy wici i wnet znalazła się osoba, gotowa wypożyczyć nam konie na naszych warunkach.

Wkrótce potem, poinstruowani jak należy obchodzić się z naszymi nowymi podopiecznymi, ruszyliśmy przed siebie. I tak zaczęła się przygoda.

Kirgiskie krajobrazy

Szybko okazało się, że łatwo nie będzie. Kirgizi głupi nie są. Kto pożyczyłby jakimś przybłędom z Polski swoje trzy najlepsze konie? Oto krótka charakterystyka naszych rumaków (imiona wymyślaliśmy sami, bo te kirgiskie trudno było powtórzyć, a co dopiero zapamiętać):

  • Kiełbasa - właściwie nie wiadomo, czemu dostał takie imię. Jedyny dobry koń. Młody, żwawy i posłuszny.
  • Wojtek - na pierwszy rzut oka, porządny koń, cztery nogi, głowa, ogon. Jednak szybko okazało się, że lenistwo, to jego druga natura. Nie pomagał ani kij, ani marchewka.
  • Wielbłąd Wacek - hit wyjazdu, dlaczego został ochrzczony wielbłądem, stawało się oczywiste dla każdego, kto na niego wsiadł. Miał wszystkie nogi krzywe i jazda na nim bardziej przypominała jazdę na wielbłądzie niż na koniu. Stary, złośliwy dziad, jak mu się coś nie podobało, to gryzł. Nie słuchał nawet swojego właściciela.
Wygląda tak niewinnie, a to Wielbłąd we własnej osobie
Jedziemy przed siebie
Gdzie dalej? Chyba się zgubiliśmy
Ostatnie promienie zachodzącego słońca
Dominik, Wielbłąd Wacek i zachód słońca

Dotarliśmy nad rzekę, już zupełnie po ciemku. Tam planowaliśmy biwakować. Nagle zauważyliśmy, że ktoś zbliża się do nas. Wymachiwał latarką i krzyczał coś po kirgisku. O co chodzi?

- Budiecie spać doma - powtarzał łamanym rosyjskim Kirgiz o pociągłej, pooranej zmarszczkami twarzy.

Okazało się, że mieszka tutaj, w dolinie na końcu świata, wraz żoną i synem. Zauważył nas i postanowił zaprosić do siebie na noc jako swoich gości.

Weszliśmy do niewielkiego domu o dwóch izbach i przedsionku. Pierwsza z nich to jadalnia, druga sypialnia - układ jak w każdej kirgiskiej chacie. Usiedliśmy w jadalni na matach, przy niziutkim stole i od razu zostaliśmy poczęstowani - chlebem, śmietaną, dżemem, kefirem, oraz ryżem z mięsem, czyli tym co jedzą na co dzień kirgiscy górale odcięci od świata.

W takich miejscach mięso jest traktowane jako największy rarytas. A Kirgizi w swojej niesłychanej gościnności chcą zawsze dać gościom to co mają (albo uważają) za najlepsze. Tak było i tym razem. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że serwowana nam baranina - delikatnie mówiąc - nie była najwyższej świeżości. Jak się zarżnie barana, to trzeba go zjeść do końca. A my trafiliśmy chyba już na końcówkę... Staraliśmy się więc grzecznie dziękować za mięso, częstując się za to chlebem ze znakomitą domową śmietaną. Na koniec zostaliśmy zaprowadzeni do sypialni naszych
gospodarzy. W kącie leżała sterta koców - jak w nocy było zimno, zawsze można było dołożyć sobie kolejny...

Rano, jak wstaliśmy - okazało się, że niebo jest całe zasnute chmurami, siąpi deszcz, który nie zamierza przestać padać. Pomimo tego, w końcu postanowiliśmy ruszyć dalej. Trzeba było złapać konie, które poprzedniego wieczoru zostały spętane i pozostawione same sobie. Nie było ich nigdzie w pobliżu.

Nasz gospodarz wziął lornetkę i po chwili wskazał na dość odległe zbocze, gdzie można było dostrzec malutkie sylwetki koni. Cóż mieliśmy zrobić? Wzięliśmy uprzęże i ruszyliśmy. Ale to był dopiero początek kłopotów.

Nasze konie pasły się wraz z innymi, należącymi do naszego gospodarza. Kiełbasa i Wielbład były spętane, ale Wojtek już nie. Dość szybko złapaliśmy Kiełbasę, ale rozpoznać Wojtka nie umieliśmy. Łapaliśmy co chwilę jakiegoś konia, z przekonaniem, że to on. Ale szybko potem ktoś z nas stwierdzał:

- Nieee, to przecież jakiś obcy koń - no i zabawa zaczynała się od nowa.

Największy problem był oczywiście z Wackiem, który nie pozwalał się złapać. Zawsze kiedy się zbliżałem, odwracał się tyłem, gotowy sprzedać mi kopyto. A potem uciekał, skacząc oboma przednimi nogami na raz, jak to robią spętane konie.

W końcu, po pół godzinie, zrezygnowaliśmy i wróciliśmy do chaty. Sprawę ostatecznie rozwiązał syn gospodarza. Na złapanym przez nas Kiełbasie zapędził nasze pozostałe konie do zagrody. Zajęło mu to niecałe pięć minut...

Wkrótce potem pożegnaliśmy się i i ruszyliśmy dalej. Byliśmy rozczuleni Kirgiską gościnnością.

Zmoknięci jak szczury...

Tego dnia przejechaliśmy tylko troszkę dalej w głąb doliny. Obóz rozbiliśmy na skraju lasu, osłonięci przez cztery potężne świerki. Już po zmroku, kiedy wracałem galopem znad rzeki, dostrzegłem blask ognia w dolinie. Poczułem się jak zabłąkany średniowieczny wędrowiec, szukający schronienia pośród nieznanego i nieprzyjaznego świata. Może brzmi to patetycznie, ale tak było.

My, ognisko, konie, las i dziki Kirgistan - spełniło się nasze marzenie.

Kirgiskie siodło - czaprak, stelaż, koc. To wszystko owinięte pasem, zaciskanym skórzanymi rzemieniami
Dolina z domem naszego Kirgiza w oddali
Typowy kirgiski krajobraz 
Klimatyczny cmentarz za wsią.
.
No i wróciliśmy - Tash Bashat.

 Jazda konna - oprócz działalności górskiej - to najlepsza rzecz, jaką można robić w Kirgistanie. To były trzy dni znakomitej przygody.

Zapraszam do obejrzenia 3 minutowego filmu z wyjazdu ;).

Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus