Nad jezioro Atitlan docieramy autostopem. Ten działa w Gwatemali nadzwyczaj dobrze. Jedziemy ze spotkanym na granicy podróżnikiem z Meksyku. Alan planuje przejechać przez całą Amerykę Centralną i Południową, aż do Chile. Pora deszczowa w końcu daje się we znaki, na zewnątrz strugi deszczu. Nasze plecaki leżą na pace wiozącego nas pickupa, będą chyba całkowicie przemoczone. Docieramy do miasteczka Panajachel, gdzie od razu kierujemy się nad przystań. Tam szybko znajdujemy łódź, która płynie do perły jeziora Atitlan, San Pedro La Laguna. Sama podróż przez spowite mgłami jezioro dostarcza sporo emocji. Co chwilę szeroko otwieramy usta i z zachwytem oglądamy kolejne szczyty. Jest tu na prawdę magicznie, już nam się podoba.
Przystań w Panajachel.
Mroczne szczyty owiane mgłą.
Jest pięknie!
Docieramy do San Pedro La Laguna.
Niestety na początku dajemy się wciągnąć w sidła machiny łapiącej turystów. Gdy wysiadamy z łodzi po chwili zaczepia nas miły pan i po angielsku pyta, czy szukamy hostelu. Akurat szukamy, więc mówimy że tak, na to on, że ma idealny dla nas pokój, jedyne 60 quetzali od osoby (ok 30 zł) wraz ze śniadaniem. Szybko jednak zbijamy cenę do 40, bez śniadania i zgadamy się na jego warunki. Hotel jest ok, ale bez jakiegoś super szału. Pierwsze co uderza nas w San Pedro La Laguna to wysokie ceny jedzenia. W sklepach jest nawet trzy razy drożej niż w Meksyku! Na szczęście później odkrywamy miejscowy targ, gdzie świeże owoce i warzywa można kupić naprawdę tanio. Samo miasteczko jest bardzo urocze. Mnóstwo małych, pięknych uliczek, sporo murali na ścianach. Do tego niesamowite otoczenie. Mroczne jezioro Atitlan oraz góry i wulkany. Coś pięknego! Tego dnia szybko zapadamy w sen zmęczeni trudami podróży.
Ciekawy mural.
Nazajutrz próbujemy poszukać tańszego lokum. Po kilkuset metrach znajdujemy miejsce dwukrotnie tańsze, do tego z jakim widokiem! Zobaczcie sami :). Kuchnia, prywatna łazienka w pokoju i zabójczy widok na jezioro, to wszystko za 10 zł od osoby za nocleg. Super! Hotel "San Francisco" gorąco polecamy :).
Wschód słońca widziany z naszego pokoju za 10 zł.
Coś pięknego! Niebo nam płonie.
Nasz pokój, standard super jak na 10 zł :).
Coś czuję, że zostaniemy tu na dłużej, jest fantastycznie. Udajemy się na miejscowy targ, który rano tętni życiem. Kobiety ubrane w świetne, kolorowe stroje, gwar, zapachy, mnóstwo nowych rzeczy. Uwielbiam takie klimaty. Można tu kupić genialne awokado, sery własnej produkcji, najróżniejsze przyprawy, świeże warzywa i owoce, z którymi po raz pierwszy spotkaliśmy się podczas podróży po Ameryce Centralnej. Do tego pędzące wszędzie tuk-tuki dodają miejscu niesamowitego uroku.
To co dziś na obiad?
Miejscowi ludzie noszą fantastyczne stroje, tyle tu kolorów!
Pani babcia w swoim królestwie.
Om mniom mniom.
To co pakujemy?
...i wszędzie te tuk-tuki :).
Po zakupach wybieramy się nad jezioro. Widać, że jego poziom podniósł się w ciągu ostatnich lat. Niektóre budynki są opuszczone i częściowo zalane.
Woda wchodzi do domów.
Znajdujemy ładne miejsce, gdzie wskakujemy do wody. Nie ma to jak pływanie w Atitlanie :). Gdy odpoczywamy nad brzegiem nagle podłącza się do nas wielki, ładny psiak i jak to psiaki mają w swoim psim zwyczaju zaczyna się bawić. Kasia nie daje się długo prosić i po chwili rzuca nowemu koledze znalezione pół piłki do jeziora. A ten siup do wody, piłkę cap i jeszcze raz. I tak w kółko, zabawa dla psiaka była świetna, do momentu, gdy piłka zatonęła. Biedny zwierzak nie mógł pojąć co właśnie się stało i pływał w kółko szczekając i szukając swojej zabawki. Trochę to trwało, aż zaczęliśmy się o niego bać i rzuciliśmy mu nowy patyk.
No rzuć piłkę! Rzuć, co Ci szkodzi!
Ok, masz!
Ja grzecznie przyniosę!
Ale nie oddam tak łatwo!
Reszta dnia upłynęła nam na beztroskim włóczeniu się po okolicy. Wieczorem miasteczko nabiera nowej duszy, otwiera się mnóstwo knajpek, na ulicy pojawiają się obwoźni sprzedawcy oraz stoiska z rękodziełem. To tu to tam słyszymy ciekawą muzykę. Ludzie się bawią, jest wesoło. My jednak wracamy do naszego hotelu "San Francisco", jutro planujemy przejść się w góry.
W drodze do domu mijamy procesję pogrzebową...
Niestety nie wszystko jest takie piękne jak się wydaje. Szczyty w okolicy San Pedro La Laguna są terenami prywatnymi. Trzeba płacić za wstęp na górskie szlaki. Ceny nie są takie niskie, od 25 zł do 50 zł od osoby, zależy od szczytu. Jednak lepsze to niż zostać okradzionym na szlaku. A niestety takie incydenty też miały miejsce. My zdecydowaliśmy się wybrać na "Nos Indianina". Podjechaliśmy tuk-tukiem do pobliskiej miejscowości San Juan La Laguna. Tam ruszyliśmy krętą drogą. Na wejściu w góry nie było żadnego znaku, nikt nie chciał od nas pieniędzy za wstęp. Szlak był piękny, po drodze mijaliśmy pola kukurydzy, oraz dziko rosnące awokado. Napawaliśmy się pięknymi widokami. Niestety na szczycie czekała nas niemiła niespodzianka. Wierzchołek był ogrodzony płotkiem z napisem "propiedad privado", czyli "teren prywatny".
Nie ma lekko...
Przez pola kukurydzy, na Nos Indianina!
Zapytaliśmy się pana, ile kosztuje wejście - 50 quetzali. To my dziękujemy, schodzimy... A to wy nie płaciliście, bez przewodnika? No tak, nikt nie chciał od nas opłaty... Więc grzecznie ruszamy na dół, a pan za nami. Z pieskiem i maczetą w dłoni, więc wygląda to bynajmniej dziwnie. Po jakimś czasie nagle na ścieżce pojawia się inny gościu i się zaczyna. Musimy zapłacić. Nie ma że nikt nie stał na wejściu, że nie było napisu. Cała góra to teren prywatny i za wejście trzeba zapłacić. Na dyskusji tracimy dobrą godzinę, nic nie pomaga, miejscowi są nieugięci. Szkoda tracić nasz czas, płacimy po utargowane 20 quetzali i schodzimy. Niestety nie ma tu gór za darmo, jest to bardzo, bardzo smutne :(.
Napotkana po drodze jaszczurka.
W San Pedro nasze humory poprawiają się. Alan musi ruszać w dalszą podróż, jego celem jest piękna Antigua. Z Kasią decydujemy się zostać w tym miejscu na dłużej i pouczyć się Hiszpańskiego. Ponad dwa miesiące podróży autostopem po Meksyku i Gwatemali dały nam solidne podstawy. Ale z gramatyką i koniugacjami leżymy, więc to trzeba podszkolić. Orientujemy się w cenach miejscowych szkół, sezon jest niski, więc ceny są również niskie. Szkoły walczą o każdego klienta. My decydujemy się na lekcje u nauczycielki, która mieszka obok naszego hotelu, 3 dni po 3 godziny dziennie. Cena nie jest wysoka, wychodzi 20 zł za godzinę lekcyjną, więc nic tylko chłonąć wiedzę!
Na motorku, z dzieciakiem i bez kasku. Klimaty Gwatemali.
Piękni i kolorowi ludzie na każdym kroku.
Następne dni mijają nam na nauce oraz odpoczynku. Coraz lepiej poznajemy San Pedro La Laguna. Raz wynajmujemy kajak, nie ma to jak powiosłować po jeziorze Atitlan! Zabawa jest przednia, świetnie zobaczyć miasteczko i okoliczne szczyty z zupełnie innej perspektywy!
Kajakiem przez jezioro!
Jest pięknie!
San Pedro La Laguna opuszczamy po tygodniu spędzonym w tym bajecznym miejscu. Gorąco polecam odwiedzić jezioro Atitlan i zostać w tym miejscu dłużej, poczuć niesamowity klimat tego miejsca. My ruszamy do miejscowości La Soledad, skąd chcemy wyruszyć w góry, żeby zobaczyć aktywny wulkan Fuego! Zobacz wpis o wulkanie.
Kasia kupuje lokalną odzież :).