Machu Picchu - zaginione miasto Inków, odnalezione w 1911 r. przez angielskiego poszukiwacza Hirama Binghama. ,,Must be" dla każdego turysty w Ameryce Południowej. Oczywiście, my również zwiedziliśmy je w czasie naszej podróży, nawet udało nam się zobaczyć miejsce o którym brak informacji w przewodnikach.
Przeczytajcie...
Machu Picchu
O historii nie będę się rozpisywał, w internetach jest tego mnóstwo. Od razu do rzeczy jak wyglądała nasza podróż...
Są trzy znane mi drogi dotarcia do Machu Picchu:
Pociąg - droga najczęściej wybierana przez turystów, można jechać z Ollantaytambo (bardzo drogo) lub z Cusco (jeszcze drożej). Jest to chyba najdroższy ze znanych mi pociągów, chyba również najdroższy w swojej klasie i stosunku ceny do km na świecie. Najtaniej według naszego przewodnika (Lonely Planet) kosztował 100 dolarów za 30 km odcinek tam i z powrotem!
Inca Trail - najdroższa i najciekawsza droga do Machu Picchu. Polega ona na przejściu szlaku, który Inkowie pokonywali kilkaset lat temu. Wędrówka po starych stopniach, mijając cytadele i twierdze oraz górskie przełęcze leżące powyżej 4000 m. Podróż trwa w zależności od wybranego wariantu 2 lub nawet 7 dni. Jest to z pewnością niesamowite doświadczenie lecz nas zwyczajnie nie było na nie stać. Inca Trail w najtańszej wersji to koszt 400 dolarów. Cena jest zabójcza, ponieważ wymagany jest przewodnik.
Jest jeszcze trzecia, najbardziej cebulacka opcja - przejść wzdłuż torów kolejowych. Można ją pokonać w dwóch wariantach:
30 km z Ollantaytambo lub 8 km z miasteczka Santa Teresa, a dokładniej od hydroelektrowni.
Mapka, żebyś drogi czytelniku wiedział jak to wygląda
Chyba nie muszę mówić którą opcję wybraliśmy ;)
W drodze do Aquas Calientes. Przechodzenie przez ten most nie było konieczne ;)
W Cusco wsiedliśmy w autobus jadący do Quillabamba. Więcej o drodze, która była największym majstersztykiem po której jechałem, będzie pod koniec posta.
Minęło siedem godzin podróży, wysiedliśmy we wsi Santa Maria, skąd udaliśmy się taksówką w godzinną drogę do miejscowości Santa Teresa. Było już grubo po zmroku, szukaliśmy noclegu, lecz wszystkie hostele były wypełnione po brzegi. Na szczęście w jednym z nich pani na recepcji zrozumiała naszą sytuację i pozwoliła przespać się na podłodze. Mieliśmy oczywiście karimaty i śpiwory więc nie stanowiło to dla nas żadnego problemu.
Hydroelektrownia
Rankiem udaliśmy się w drogę do stacji kolejowej. Myśleliśmy, że będzie ona tuż obok miasteczka, poszliśmy więc piechotą. Trasa się dłużyła, a stacji nie było widać, złapaliśmy więc stopa, a później drugiego, aby w końcu się tam znaleźć. Po drodze mijaliśmy sporą hydroelektrownię. Konieczny był jeszcze wpis do książki na posterunku bodajże policji (monitorują ilość cebulaków). Tu rozpoczyna się nasza droga z buta do Machu Picchu.
Zakaz chodzenia wzdłuż torów - serio?
Jak widać przy torach stał znak ,,zakaz chodzenia", był jednak tylko ozdobą. Strażnicy przy koli pokazali nam w którą stronę iść i życzyli powodzenia. Oczywiście nie byliśmy sami, poza nami drogę tą pokonywało dużo turystów, w większości byli to młodzi ludzie. 8 km odcinka spokojnym tempem z wypakowanymi plecakami zajął nam ok. 3 godzin.
Już widać! Machu Picchu znajduje się przy szczytach.
Most kolejowy i góra Machu Picchu w tle
Trzeba uważać, czasem jedzie pociąg, trąbi, jednak dla własnego bezpieczeństwa z torów wypadało by zejść :)
Sama droga wzdłuż torów jest ciekawa. Idziemy mijając egzotyczne drzewa oraz dojrzewające banany. Dodatkowo można poćwiczyć równowagę idąc po jednej szynie.
Po dotarciu do Aquas Calientes udaliśmy się do centrum mieścinki w celu zakupienia biletów. Już wcześniej próbowaliśmy kupić je w Cusco, lecz okazało się, że następne wolne bilety są na 11 sierpnia (my wizytę planowaliśmy na 4 a byliśmy tam 2). Powiedziano nam żeby spróbować w Aquas Calientes. Sprzedali nam tam bilety ale na 14 sierpnia mówiąc, że data nie ma znaczenia. Rzeczywiście, nie miała. Jest tak, ponieważ Machu Picchu to dziedzictwo UNESCO, jeden z siedmiu nowych cudów świata itp. itd. Ministerstwo Kultury ustaliło górną granicę odwiedzających sanktuarium na 2500 osób dziennie. Oczywiście w pełni sezonu jest to zdecydowanie zbyt mało, więc żeby wszystko się zgadzało na papierku i aby turyści byli szczęśliwi robi się mały przekręt. Jakiś problem? A gdzie tam, ważne że obie strony są zadowolone. Studenci oczywiście mogą zakupić tańszy bilet, konieczne jest jednak okazanie legitymacji, warto zaopatrzyć się w kartę isic, polskiej legitki mogli by nie honorować. Nam w Ameryce Południowej isic pomogła wile razy uzyskać zniżkę na wstęp do muzeów, parków narodowych, rezerwatów. Nawet, jeśli nie jest nic napisane, warto pytać! W ten sposób nie raz zaoszczędziliśmy trochę pieniędzy.
Szczęśliwi z zakupu biletów udaliśmy się na pole namiotowe, gdzie rozbiliśmy nasz mały, przenośny domek, zjedliśmy co nie co i udaliśmy się wypocząć, przed kolejnym dniem, który rokował na mnóstwo wspaniałych wrażeń.
6 rano, kolejka do wejścia
Ok piątej nad ranem obudziło nas śpiewanie turystów zmierzających do zaginionego miasta Inków. Wstaliśmy, spakowaliśmy namiot i wyruszyliśmy w górę. Oczywiście można jechać autobusem, lecz jest on bardzo drogi - 50 soli (ok 55 zł), z buta idzie się około godziny. Chwilę po szóstej staliśmy już w bardzo długiej jak na tą porę kolejce do wejścia. Warto tutaj wspomnieć, że do sanktuarium zabrania się wnoszenia plecaków powyżej 10 litrów pojemności, plastikowych butelek oraz jedzenia. Na miejscu nie ma możliwości ich zakupu. Ma to zapobiec zaśmiecaniu sanktuarium. Nikt jednak nas nie sprawdzał, więc udało się przemycić co nie co. Po sprawdzeniu biletów oraz ominięciu przewodników naciągających do skorzystania z ich usług weszliśmy na teren Machu Picchu.
Szybko wchodziliśmy jeszcze wyżej, aby o wschodzie słońca mieć najlepszy widok na sanktuarium. Udało się, Machu Picchu w całej okazałości.
O wschodzie słońca
Przerwa na kilka zdjęć i jedziemy dalej z relacją:
Zdjęcie z cyklu ,,Dominik poleca"
Niestety, poranny czar nowego cudu świata szybko prysł zniszczony przez tabuny turystów, którzy wtargali przez jego mury i przelewali się przez starodawne uliczki oraz budynki. Próbowaliśmy dostać się na dwie góry, które wznoszą się nad zaginionym miastem. Niestety, na każdą z nich jest tylko 400 wejściówek dziennie, bilety trzeba było rezerwować z wyprzedzeniem miesiąca. Spróbowaliśmy nawet proponować strażnikom korzyści majątkowe co nie powiodło się.
Chcecie iść w góry, nie ma tak łatwo, bileciki proszę
Konserwacja zabytków musi być
Zdjęcie z lamą również
Zapewne w ten sposób wyglądały ruiny gdy w 1911 r. odkrył je Hiram Bingham
Machu Picchu jest miejscem, gdzie każde możliwe zdjęcie zostało już zrobione, a możliwość inwencji twórczych również została wyczerpana. Ponieważ zwyczajne zwiedzanie jest nie w naszym stylu, chcieliśmy zrobić coś nie codziennego.
Udało się ;).
Turystów napierało coraz więcej, musieliśmy więc w jakiś sposób oszukać komercję. Poszliśmy pewną wąską ścieżką w dół, dół i jeszcze trochę w dół. Schodziliśmy starożytnymi schodami, gdzie chyba dawno nie było żadnego turysty. Szliśmy dość długo, lecz opłaciło się...
Ciekawe, dokąd prowadzi?
Wylądowaliśmy na tarasach, gdzie dawniej Inkowie uprawiali rośliny, które stanowiły wyżywienie dla mieszkańców miasta oraz kokę. Teraz ładnie przystrzyżone, skąpane w Peruwiańskim Słońcu i całe dla nas! Tak, nie było tam nikogo. Byliśmy bardzo szczęśliwi, chodziliśmy po tarasach robiąc zdjęcia, podziwiając piękno przyrody oraz Inkaski majstersztyk. Upał dnia ochłodziła woda, wypływająca ze źródełka, jak się później dowiedzieliśmy, przepływającej przez filtry, które założyli Inkowie.
Tarasy, całe dla nas!
Eksplorację czas rozpocząć
Wspomniane wyżej źródełko
Hasaliśmy sobie po tarasach jak byśmy byli u siebie w domu. W pewnym momencie zobaczyliśmy dwie osoby, które zbliżały się do nas. ,,Czyli jednak turyści tu chodzą" pomyślałem zmartwiony. Dwóch Panów okazało się jednak strażnikami sanktuarium, poprosili nas o okazanie biletów wstępu. Pod żadnym pozorem nie wyrzucajcie ich po wejściu do Machu Picchu, nam przydały się aż cztery razy (kontrola przy moście przed rozpoczęciem podejścia do sanktuarium, wstęp, kontrola na tarasach, oraz przy wspinaczce - będzie niżej).
Gdy strażnicy zobaczyli datę na naszym bilecie, zapytali się przez krótkofalówkę, czy wpuszczają turystów z biletami na inny dzień. Usłyszeli odpowiedź i nie robili nam już żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, ucięliśmy sobie z nimi miłą rozmowę.
Niestety, czas mijał, trzeba było opuścić tarasy i powrócić do zatłoczonego miejsca.
Turystów jeszcze przybyło, ale co nas nie zabije to nas wzmocni, więc kontynuowaliśmy eksplorację Machu Picchu.
Powrót do tłoku...
Wyrzeźbione w kamieniu schody, napracowali się ci Inkowie
W sanktuarium pasą się lamy. Czemu by nie? Większa atrakcja dla turystów
A żeby tak poukładać kamienie... W szczeliny nie da się wcisnąć szpilki
Wspomniany tłum turystów
Zrobiliśmy małe tourne po mieście, posłuchaliśmy co ciekawego opowiadają przewodnicy, porobiliśmy zdjęcia. Oto kilka z nich:
Kamień, chyba ofiarny, ciekawe czy zabijali na nim ludzi?
Jedyny budynek z zaokrąglającą się ścianą w Machu
Brama do miasta
To jednak nie był koniec zwiedzania. Ruszyliśmy zobaczyć jeszcze miejsca, które na mapie figurują jako Most Inków oraz strażnicę, gdzie kończy się Inca Trail.
Most Inków, przeszedł byś czytelniku?
Jeśli tak, to zapraszam dalej, Orla Perć to przy tej ścieżce spacerek... Podziwiam Inków, środkiem takiej ściany, dźwigając na plecach 30 kg.
Z ciekawostek, idąc na most Inków, mija się posterunek ochrony sanktuarium, należy się wpisać do książki, a przy wychodzeniu podpisać, że się żyje. Trzeba przyznać, że ścieżka wiedzie wzdłuż nie małej przepaści, troszku by się leciało. Jak ktoś spadnie, to nie muszą identyfikować zwłok ;).
Tu już strażnica
W tym miejscu przychodzą turyści kończący Inca Trail. Niestety, strażnik pilnuje aby ktoś nie proszony nie udał się w drugą stronę.
Kolejna ciekawostka. U nas dzieci jeżdżą na wycieczkę szkolną do Zakopanego, Oświęcimia itp. W Peru dzieci na wycieczkę szkolną idą na Inca Trail!
Jeszcze jeden rzut oka na sanktuarium i...
Nie mogło się obyć bez aspektu wspinaczkowego ;)
Inca bouldering!
Godzina zamknięcia Machu Picchu zbliżała się. Opuściliśmy to wspaniałe i mistyczne miejsce. Gdybym miał odwiedzić je po raz drugi, chętnie bym to zrobił, lecz podczas pory deszczowej, gdy nie ma tak wielu turystów.
Z Aquas Calientes wróciliśmy torami, namiot rozbiliśmy nieopodal widocznego na jednym zdjęciu mostu kolejowego. Tam spędziliśmy noc. Rankiem taksówką do Santa Maria. Tam już czekały białe busiki aby zedrzeć pieniądze z turystów. My się nie daliśmy, poczekaliśmy godzinę i wsiedliśmy do lokalnego autobusu - znów byliśmy jedynymi ,,gringos". Peruwiańskie hity z głośników i lokalsi, klimat nie powtarzalny. Do tego połowę taniej niż turystycznym busikiem. O tym etapie wędrówki napiszę trochę więcej.
Trasa Ollantaytambo -> Santa Maria, jak dla mnie cud, majsterszyk. Droga Trolli w Norwegii czy podjazdy na Alpejskie przełęcze wymiękają. Na początek z ok. 3300 m wjeżdżamy na przełęcz Abra Malaga (ponad 4300 m). W tym miejscu żegnamy się z płaskowyżem Altiplano i jedziemy do Dżungli, na wysokość ok 1000 m. Sama droga - mnóstwo serpentyn, niektóre są pod sobą dosłownie pionowo, wycięte w skale. Niesamowicie malownicza i widokowa. Nie wskazana dla cierpiących na chorobę lokomocyjną ;).
Wróciliśmy do Cusco, gdzie miały się rozejść nasze drogi. Ja z Marcinem rozpoczynaliśmy podróż powrotną do Santiago - stolicy Chile. Łukasz zostawał jeszcze na dwa miesiące.
Podsumowanie kosztów wycieczki do Machu Picchu, ceny na osobę:
1. Autobus Cusco - Santa Maria -Cusco 15 soli w jedną stronę = 30 soli.
2. Taxi Santa Maria - Santa Teresa oraz powrotna hydroelektrownia - Santa Maria 10 +15 = 25 soli.
3. Nocleg na podłodze w Santa Teresa + pole namiotowe w Aquas Calientes 10 + 5 = 15 soli.
4. Bilet wstępu do Machu Picchu, chyba 65 soli (zniżka studencka).
Czyli cała wycieczka (4 dni) za 135 soli (ok 150 zł) + jedzenie.
Zdjęcia zrobione przez Łukasz Stempek.