Wstajemy o 5, taki był plan. Gdy zadzwonił budzik nikomu nie chciało się podnieść. Już miałem cichą nadzieję, że nigdzie nie pójdziemy i będzie można się wyspać. Niestety nic z tego. Marcin budzi nas, mówi, że jest głodny, mamy wstawać i robimy razem śniadanie... Dzięki temu przeżyliśmy wspaniały dzień. Czasem na prawdę, warto wstać z łóżka :).
Oczywiście nie mogło obyć się bez kłótni. Do Murowańca idziemy przez Boczań, czy dolinę Suchej Wody?! Mamy samochód, a Łukasz jest uczulony na Boczań, więc stanęło na dolinie. Nigdy więcej... Brak punktu odniesienia przez 1,5 godziny marszu widząc tylko drzewa potrafi wykończyć psychicznie każdego. Szczególnie przy zejściu, gdy człowiek jest zmęczony i niewyspany po całym dniu w góach. Do dziś mam traumę, nie polecam.
Chwila restu w Murowańcu, po czym szlakiem na Karb, skąd bardzo wyraźną ścieżką odbijamy w stronę Mylnej przełęczy.
Na Mylnej przełęczy, czas ubrać uprząż, związać się i w drogę!
Grań Kościelców - ciekawa kursowa grań, lita i w trudniejszych miejscach obita. Maksymalne trudności to II, jednak ekspozycja i konieczność stawiania nóg na tarcie może sprawić, że poczujemy się jak na mocnym III. Polecam każdemu na początek z Taternictwem. Oczywiście, nie wolno iść "na Janusza"! Musimy posiadać wcześniejsze doświadczenie we wspinaczce. Pamiętajmy, że to nie szlak i osoby które dotychczas chodziły tylko po nich z pewnością dostaną dużo nowych bodźców (ekspozycja i te sprawy).
Uszata turnia - początek drogi.
Wychodzimy z cienia, który okala Mylną przełęcz i wtedy zaczyna się najlepsze. Sama wspinaczka - cud miód i orzeszki. Wspaniałe widoki i niesamowita jak na tą porę roku pogoda. Dawno nie było w listopadzie w Tatrach tak pięknego i ciepłego dnia. Zaczyna Marcin, prowadzi początek grani - część do Uszatej Turni (nazywana też Szafą), która uznawana jest za najtrudniejszą. Później zamieniamy się i ja wchodzę na prowadzenie. Łukasz, który już szedł tą grań zostaje skazany na przejście całej wycieczki po środku.
Pogoda nas rozpieszczała...
Na Zadnim Kościelcu spotykamy towarzystwo. Kuba z Zakopanego siedzi na wierzchołku wpatrując się w dalszą część drogi. Krótka wymiana zdań, okazuje się, że grań idzie po raz 8, tym razem solo. Szacun! Widać jednak, że cieszy się z naszej obecności, teraz wszystkim będzie raźniej.
W tle widać nasz cel - Kościelec 2155 m.
Łatwym terenem obchodzimy II trudności i schodzimy na Kościelcową przełęcz aby przejść ostatni, piękny i lity odcinek na szczyt. Kuba idzie za Marcinem, słuchając muzyki i rozmawiając z nim aby rozładować napięcie związane z pierwszym solowaniem. Dla nas, grań przy tak wspaniałej pogodzie jest po prostu spijaniem taternickiej śmietanki.
Trudno to opisać, tego trzeba doświadczyć.
Końcowy odcinek na szczyt jest oczywisty i dość dobrze obity. Po sporej dawce endorfinów wszyscy cali i zdrowi dochodzimy na wierzchołek. Przybijamy zwycięską pionę i rozkoszujemy się promieniami słońca, których już nie zastaniemy po zejściu w doliny. Dziękujemy Marcinowi, za to że głód wygonił go z łóżka, a tym samym nas w góry. Niestety, listopad ostatecznie daje się we znaki i zimnem wygania nas ze szczytu. Powrotu doliną Suchej Wody wolał bym nie pamiętać, lecz jeśli mam być szczery była to chyba największa trudność w ciągu całego dnia. Monotonia tego szlaku zabija...
Pamiętajcie, lato w Tatrach nie zawsze kończy się we wrześniu!
Wspaniale spędzony dzień. Pamiętaj, gdy będzie Ci trudno, gdy będzie Ci źle, pojedź w Tatry, uśmiechniesz się!