Ala Archa - Kirgiskie Alpy

Ala Archa - zawiózł nas tam przemiły człowiek - Daniyar, który poprzedniego dnia ugościł nas w Biszkeku - stolicy Kirgistanu.

Z naszym hostem w Biszkeku.

Po opłaceniu wstępu do parku (450 som na 3 osoboy, 1 zł to ok 18 som), podjechaliśmy tak daleko jak asfalt pozwalał. Pożegnaliśmy się dziękując za gościnę i bezinteresowną pomoc, którą od niego otrzymaliśmy. Ruszyliśmy przed siebie. No, ruszyliśmy to za dużo powiedziane. Ze względu na ogromną ilość sprzętu, ciepłych ubrań i jedzenia nasze plecaki ważyły po 30 kg (Oczywiście Magda miała mniej, a Łukasz najwięcej), wyglądaliśmy jak wielbłądy.

Tak ciężkiego plecaka jeszcze nie miałem!

Do tego stopnia, że to my byliśmy atrakcją turystyczną dla miejscowych, którzy chętnie robili sobie z nami zdjęcia. Człapiąc powoli pięliśmy się do góry.

Mozolne zdobywanie wysokości.

Tego dnia dość późno zaczęliśmy, więc zaledwie po 3 godzinach zatrzymaliśmy się na nocleg. W sumie dobrze wynikło to dla naszej aklimatyzacji. Namiot, płachta biwakowa, kolacja i do spania.

 

Nasz obóz na szlaku.

Rankiem obudziły nas...

Konie!

Dużo koni, szły ścieżką do wodopoju, który był tuż za naszym obozem. Zwierzaki wyglądały na zdziwione trójką europejsko pachnących przybłęd, które siedziały na ich drodze. Nie przejęły się tym jednak za bardzo i pasły się tuż obok naszego namiotu. Podejrzewam, że konie nie były dzikie, tylko po prostu wypasane w sposób "bezobsługowy". 

Stadko przy wodopoju.

Zwinęliśmy manatki i ruszyliśmy do góry. 3 godziny mówili. Fajnie będzie mówili.

Daleko jeszcze?

No i było super, ale zdecydowanie dłużej niż 3 godziny. Chyba zapomnieliśmy scałkować czasu podejścia po wielkości plecaka... Po wielu postojach i spotkaniu z bardzo sympatycznym Czechem który czekał w namiocie na kolegów oraz parką Czechów, którzy jak my szli do góry w końcu dotarliśmy do Base Campu (ok 3300 m, startowaliśmy z ok 2500 m). Swoją drogą podczas naszej podróży po Kirgistanie spotkaliśmy ogromne ilości Czechów. Gdy widzieliśmy jakiś turystów, można było strzelać, że to nasi sąsiedzi zza Olzy. Z reguły się nie myliliśmy. To zapewne za sprawą super tanich lotów z Pragi (800 zł za wszystko z bagażem w obie strony), z których także my skorzystaliśmy.

Base Camp

Base Camp - kawałek "łąki" osłoniętej moreną a z drugiej strony sypiącym się piargiem. Jest woda, trawa, kibelek, a nawet coś na wzór schroniska. Nie da się tam jednak dostać nic do jedzenia, tylko nocleg, gaz i konieczność zapłacenia haraczu za miejsce pod namiot (200 som za dzień). 

Lodowiec Ak Sai

Zdecydowaliśmy się podejść delikatnie do góry, aby złapać widok na lodowiec oraz aklimatyzację. Piargów w Kirgistanie pod dostatkiem - po wyjeździe nabrałem do nich awersji. Włosi posiadają wiele określeń na kawę, Francuzi na bagietki, a Kirgizi, zapewne rozróżniają 1000 wariacji piargu. Piarg sypki, piarg stały, piarg półsypki, piarg do zbiegania, piarg "urwij lodówkę" itd...

Schodząc zauważyliśmy, że w base campie przybył jeden namiot. Byli to...?

Brawo, Czesi! Przywitaliśmy się z sąsiadami i wymieniliśmy planami co do Ala Archy. Chłopaki okazali się bardzo ogarnięci. Podzieli się z nami topo rejonu, zdjęciami i opisami dróg na szczyty, które okazały się później bardzo przydatne. Na jutro nasz cel był wspólny - peak Uchitel.

Wstaliśmy rano oczywiście za późno, zebraliśmy się i powoli zaczęliśmy zdobywać wysokość pnąc się stromym piargiem do góry.

Nie śpieszyło nam się zbytnio...

Czas mijał, otwierały się coraz szersze i piękniejsze widoki a wysokościomierz w zegarku pokazywał coraz to większą liczbę.

Pogoda dopisywała!
Do góry, piarg, piarg i jeszcze trochę piargu...
Wspaniałe widoki!
Już prawie... 

Minęli nas Czesi, którzy wstali dużo wcześniej i teraz schodzili już ze szczytu. Po paru godzinach deptania piargu i walki z samym sobą, aby dać z siebie jeszcze trochę, my również stanęliśmy na wierzchołku Uchitela!

Na szczycie!

Sama góra nie jest trudna do zdobycia. Jest to najwyżej położony pik w regionie gdzie można wejść bez sprzętu typu raki, czekan itp. Wystarczy dobra kondycja, aklimatyzacja i dużo cierpliwości do piargu. Widok ze szczytu był niesamowity. 

Gdziekolwiek nie spojrzeć góry, góry i góry.

Do tego pogoda zgotowała nam wspaniały spektakl w postaci kłębiących się chmur, które w połączeniu z stromymi ścianami i turniami przybierały fantastyczne kształty.

Lodowiec, przebijający się przez całun chmur.

Dość długo napawaliśmy się tym widokiem na 4540 m. Zimno i wiatr wygoniły nas jednak ze szczytu, a cały piarg trzeba było pokonać jeszcze raz.

Na długim i nużącym zejściu.

Wspaniały zachód słońca i chwilę po zmroku dotarliśmy do naszego obozu. Tam na zakończenie dnia czekała nas miła niespodzianka. Stadko półdzikich "rogaczy" stało niedaleko naszego namiotu. Zapewne stołują się na resztkach pozostawionych przez turystów, więc nie za bardzo przejmowały się naszą obecnością. Od nas oczywiście nic nie dostały ;). Za to my mieliśmy niesamowitą okazję do wykonania świetnych zdjęć, którą Łukasz wykorzystał w 100%.

Koziorożce Syberyjskie

Zadowoleni ze zdobycia pierwszego 4 tysięcznika w Kirgistanie wpełzliśmy do śpiworów szybko zapadając w objęcia Morfeusza. 

Dobranoc ;)

Następnego dnia wstaliśmy bez pośpiechu, spakowaliśmy obóz zostawiając część niepotrzebnego sprzętu w schronisku i ruszyliśmy w stronę lodowca, aby później spróbować naszych sił na dużo bardziej technicznym i wybitnym szczycie, klasyku regionu - Koronie 4860 m.

Peak Korona - nasz następny cel.

O lodowcu, szczelinach i udarze słonecznym opowiem w następnym poście...

Zapraszam również do oglądnięcia 3 minutowego filmu z wyjazdu ;).

c. d. n.
 
Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus