Na Kralovą Holę rowerem

Gdzie na rower?

Jeśli używacie czasami tego genialnego wynalazku ludzkości, jakim jest rower, to pewnie nieraz zadajecie sobie to pytanie. Możecie oczywiście pojechać tam gdzie zwykle... To też jest jakiś pomysł. Ale jeśli macie kilka dni wolnego i chęć zobaczenia czegoś nowego, jedźcie na Słowację!

Ja akurat miałem tylko dzień wolnego, plus jeden dzień rezerwy. Ale jako że mieszkam w Krakowie, to nie ma problemu żebym załadował rower do autobusu i za dwie godziny był w Zakopanem.

Bacówka

Był początek czerwca. Pakując się stwierdziłem, że nie biorę namiotu, bo jest ciężki, nieporęczny i na pewno się nie przyda. Ale jak to w takich sytuacjach zawsze bywa, przydałby się bardzo. 

Przyjechałem do Zakopanego przed północą. Postanowiłem, że zdążę jeszcze przed snem przejechać granicę. Niestety po drodze rozpadał się deszcz, który nie zamierzał przestać padać i który w znacznym stopniu mnie przemoczył. Tak to jest jak się jedzie, kiedy ma się czas, a nie jak jest dobra pogoda. Do tego było trochę zimno. Byłem więc dość zdesperowany, żeby znaleźć jakieś suche miejsce na nocleg.

W miejscowości Ždiar, tuż za Zdziarską Przełęczą, stanowiącą wschodni kraniec grani głównej Tatr, skręciłem w boczną drogę. Po pewnym czasie udało mi się natrafić na upragniony kawałek suchego miejsca - opuszczoną bacówkę. 

- Tutaj dobrze się wyśpię - pomyślałem.

Przecisnąłem się do środka, przez unieruchomione, lekko uchylone drzwi i rozejrzałem się po wnętrzu. Wyglądał bardziej jak śmietnik, niż bacówka. Zupełnie odechciało mi się spać. 

Nie ośmieliłem się umieścić zdjęcia wnętrza...

Lecz zaraz zobaczyłem siebie, przemoczonego, wsiadającego na mokry i zimny rower, jadącego przed siebie, szukającego suchego miejsca, niczym igły w stogu siana. Od razu stwierdziłem, że zostaję. Ostatecznie, kiedy umościłem sobie posłanie z grubej srebrnej folii, nie wyglądało to tak źle.

Mając jeszcze nadzieję, że jestem w stanie zrobić całą pętlę w ciągu doby, wstałem dość wcześnie, po kilku godzinach snu. Ale naprawdę było warto. Zobaczcie sami.

Widok na Tatry Bielskie. Ždiar. 5:18.

Na Królewską Halę

Przed Telgártem zatrzymały mnie światła regulujące ruch wahadłowy. Pracujący przy robotach drogowych robotnicy zagadnęli mnie.

- A dokąd to?

- A na Kralovą Holę - odparłem z zapałem.

- Ale tam jest zima, cały szczyt jest biały - opowiedzieli lekko kręcąc głowami.

Ponieważ tego dnia było pochmurno, ciężko mi było zweryfikować ile tego śniegu tak naprawdę tam jest. Ruszyłem z założeniem, że póki będę mógł, będę jechać. Cóż lepszego mogłem w takiej sytuacji wymyślić?

wiadukt w TelgárcieWiadukt w Telgárcie

Podjazd zaczyna się w miejscowości Šumiac, skąd na szczyt wiedzie droga o długości 11.5 km i przewyższeniu 1150 m. Co jest dość nietypowe, dolna część podjazdu jest szutrowa, natomiast górna - asfaltowa.

Samotne podjazdy są dosyć nużące. Musisz sam się zmotywować. A najgorzej jest, jak przypomni się jakaś głupawa piosenka zasłyszana ostatnio w busie. Nie sposób się od takiej odpędzić. Postanowiłem sobie, że będę robił postój dopiero po każdych 100 m ujechanych w pionie. Skutecznie zachęcało mnie to do jazdy naprzód, pomimo że moja forma pozostawiała wiele do życzenia.

Jadąc w górę zauważyłem ciekawą rzecz. Przykrywające okolicę chmury zaczęły się podnosić, ukazując od czasu do czasu pierwsze widoki. Taka nagroda od gór.

Jadąc mozolnie noga za nogą, będąc już w górnej (asfaltowej) części podjazdu, spotkałem dwóch zjeżdżających rowerzystów. Ucieszyłem się na ich widok, bo pomyślałem, że skoro są tu inni cykliści, to pewnie nie ma śniegu na górze. Nie jechali zbyt szybko, więc zatrzymali się na mój widok. Zaczęli mi mówić o śniegu, doradzając, żebym dał sobie spokój na swoim trekkingowym rowerze. Oni i tak musieli swoje górskie rowery prowadzić. Nie ucieszyło mnie to, ale kto by zawrócił w takiej sytuacji?

Rzeczywiście w pewnym momencie rozjaśniająca się mgła ukazała mi pierwsze ślady śniegu na zboczach powyżej. Co mnie zdziwiło, nie był to stary, zimowy śnieg, ale świeżutki, niedawno napadany, kryjący się w zagłębieniach terenu.

Dopóki śnieg nie leżał na drodze, nie był to oczywiście żaden problem. Lecz i to szybko się skończyło. Na szczęście do szczytu nie zostało już tak daleko i doszedłbym tam z rowerem na piechotę. Ale spróbowałem jechać i ... o dziwo dało się. Ale miałem prościej niż moi poprzednicy. Mogłem jechać przetartym przez nich śladem, na którym się nie ślizgałem.

podjazd w śniegu na Kralovą Holę

widok na maszt na kralovej holiOstatnie metry

Szczyt. Czekolada Studentská popijana Kofolą (dużo lepsza niż zwykła Cola) - czego chcieć więcej?

Wisienka na torcie. Zgniła wisienka

Kralova Hola, jest drugą, obok Krywania, narodową górą Słowaków. Dzięki swojej wybitności i samodzielności, widoczna jest z dużych odległości. Również widok z niej należy do bardzo rozległych i ciekawych. Przy dobrej widoczności, widać stąd większość masywów górskich centralnej Słowacji.

Ale od przeszło pół wieku, ten wspaniały szczyt szpeci stacja przekaźnikowa TV, należąca do kanonu czechosłowackiego budownictwa komunistycznego. Wraz z takimi perełkami jak Śląski Dom pod Gerlachem, czy stacja pośrednia kolejki na Łomnicę (mój faworyt), stanowi przykład wzorowego dopasowania budownictwa do otoczenia. Czechosłowaccy architekci doszli w tym względzie niemal do perfekcji.

Przy bliższym poznaniu sprawia ona o wiele gorsze wrażenie, niż z daleka.

Paskudztwo (niestety) w niecałej okazałości

A gdzie są hamulce?

Trochę bałem się zjazdu po śniegu, bo wiedziałem, że pod spodem może być lód. A jakbym się na czymś takim zbytnio rozpędził, to mogłoby się nie obyć bez wywrotki.

Przejechałem bezpiecznie strefę śniegu. Ale to nie był koniec przygód. Pod koniec zjazdu zorientowałem się, że przedni hamulec zaczyna hałasować i przestaje skutecznie hamować. Szybka diagnoza - starte prawie do zera klocki hamulcowe.

Otóż pakując się, stwierdziłem, że nie mam w domu już żadnych zapasowych klocków. Uznałem - wiem, że to głupie - że jakoś to będzie. Decyzję, że jadę podjąłem bowiem wieczorem w dniu wyjazdu i sklepy były już zamknięte.

- Dobrze, że zostały jeszcze te tylne - stwierdziłem.

 Od tamtego czasu mam w domu zawsze zapas części rowerowych, na wypadek gdybym musiał się szybko spakować.

kralowa holaTymczasem pogoda się już zupełnie poprawiła

Ostatkiem sił

Po zjechaniu z Kralovej Holi moje siły zaczęły się coraz szybciej kończyć. A do Zakopanego zostało jeszcze drugie tyle drogi. Na dodatek odgradzały mnie od niego pasma Tatr i Niskich Tatr. Zrozumiałem wtedy, że z mojego chytrego planu, żeby zrobić całą pętlę w dobę, nic nie wyjdzie.

Mimo to jechałem do wieczora, do oporu. Udało mi się przejechać za Liptowski Mikulasz. Ostatnie kilkanaście kilometrów jechałem resztką sił, tylko dlatego, że nie mogłem znaleźć przyzwoitego miejsca do spania. Niestety pod wieczór znów zaczęło mżyć. Byłem więc zmuszony szukać jakiegoś suchego miejsca. Ostatecznie zadowoliłem się półotwartą wiatą, ochraniającą jedynie od deszczu.

mój drugi noclegNocleg u wylotu Doliny Kwaczańskiej

Przez Orawską Bramę

Każdy rozsądny człowiek, który spojrzy na mapę będąc w Orawicach, szukając drogi powrotnej do Zakopanego, od razu wskaże Orawską Bramę. Jest to szeroka, niewysoka i zalesiona przełęcz, oddzielająca Tatry od masywu Magury Witowskiej. Pozwala dostać się szybko z Siwej Polany (początek Doliny Chochołowskiej), w piękne, choć jeszcze nieodkryte przez masową turystykę rejony Doliny Cichej i Bobrowieckiej.

Posiada zatem wszystkie atuty, żeby stać się celem masowych wycieczek. Jednak długie lata, przez które była niedostępna, z powodu prowadzącej tu granicy, sprawiły że nie prowadzi tędy nawet najbardziej licha ścieżka.

Szedłem już tędy piechotą, więc wiedziałem czego się mniej więcej spodziewać. W bezpośrednie sąsiedztwo przełęczy prowadzi asfaltowa droga z Orawic (zamknięta dla ruchu samochodowego). Po jej opuszczeniu pozostaje do przebycia niecałe dwa kilometry do Siwej Polany, początkowo przez całkowite bezdroże, w którym, po polskiej stronie, pojawiają się ścieżki, przeradzające się w drogi gruntowe.

Lecz owe drogi, po deszczach, zamieniają się w tunele błota, poprzecinane co jakiś czas olbrzymimi kałużami. A ponieważ deszczu ostatnio nie brakowało, niejednokrotnie lepiej było omijać je z daleka. 

Po około godzinie walki z chaszczami, błotem, strumieniami i mokradłami, udało mi się dotrzeć do asfaltowej drogi prowadzącej do Doliny Chochołowskiej. Ubłocony, z przemoczonym jednym butem, ruszyłem, prostą już drogą, do Zakopanego.

Szczegóły trasy, wraz z mapą, znajdziecie w dziale Podróże.

Mogą zainteresować Cię również:
comments powered by Disqus